Agitacja na Rynku
Przez duży rynek imienia Fryderyka Wilhelma von Baden, w rozwijającej się mieścinie o nazwie Vinderium dostojnym krokiem spacerowała sobie Tissaia de Siries – piękna i młoda arystokratka. Ubrana była w czerwoną, dość luźno leżącą na cielę jedwabną bluzkę, z dość dużym dekoltem Jej nogi, aż do kolan okrywała luźna, również czerwona sukienka a obuwie stanowiła para wysokich, brązowych, jeździeckich butów. Jej biodro opinał szeroki pas mieczowy, na którym wisiała długa pochwa z połtoraręcznym mieczem.
Ludzie patrzący na Tissaie mogliby oniemieć. I nie chodzi tu tylko o mężczyzn lecz i o kobiety. Była po prostu piękna i te określenie nie jest ani odrobinę przesadą.
Można ją opisać jako kobietę wysoką, mierzącą lekko ponad metr siedemdziesiąt pięć. Z idealną figurą. W jej rodzinie wierzy się gorąco w dewizę „w zdrowym ciele zdrowy duch” więc od małego ćwiczyła swoją kondycję i walkę mieczem. Co odbiło się szczególnie na jej ciele – widać było silne ramiona, zgrabne, umięśnione nogi i kształtne, duże piersi. Choć dorodność dwóch darów od bogów jest raczej wrodzona. Nie mniej kształtność jest nabyta.
Znakiem rozpoznawczym Tissai jednak były jej długie, sięgające aż do połowy pleców czerwone włosy. Dzięki nim każdy mógł ją rozpoznać
Większość kobiet, mówiąc szczerze, nie lubiła Tissai – była stanowcza, piękna i ubierała się w sposób „niegodny” dla jej statusu społecznego. I miała rozpuszczone włosy. Taki sposób ubioru i fryzury miały w większości dziwki.
I nie chodzi tu o te, które w ciemnym zaułku zaspokajają seksualnie nabuzowanych mężczyzn. Ani o te, które brudne klęczą pod stołem i są traktowane jak niewolnice. Ekskluzywne prostytutki pochodziły z dobrych rodzin, miały dobre maniery, były inteligentny i oczytane. I cholernie drogie. Kochali je wszyscy mężczyźni. I nienawidziła większość kobiet.
I prawda jest taka, iż były one w większości czarodziejkami. Tak jak Tissaia, odpowiedzialna za morderstwo kilku krasnoludzkich przedsiębiorców w karczmie, w stolicy Imperium Lenderońskiego - Viznum. Oczywiście, nikt jej nie rozpoznał. Byłą zbyt sprytna.
Spacerując sobie wolnym krokiem panna de Siries podeszła do kramu z jabłkami. Brodaty staruszek, widząc, iż piękna arystokratka osobiście podeszła do jego sklepiku cały oniemiał, uśmiechnął się, zbliżył się do niej i z pięknym, szczero żółtym uśmiechem zaproponował i pokazał jej swe najlepsze owoce. Ba, zaproponował nawet zniżkę wynoszącą dwukrotność normalnej ceny. Tissaia jednak jako szlachcianka była bogata. Kupiła jedno, piękne, dorodne jabłko i zapłaciła sprzedawcy Złotym Denarem. Ten widząc, iż jest to zarobek łączny tygodniowym dochodom bez odliczenia podatku cały pokraśniał i zaczął całować młodą czarodziejkę po rękach. Ta ze śmiechem odeszła spacerować dalej.
Zbliżając się do centralnej części rynku zobaczyła ogromny tłum ludzi. Oczywiście, nie było to niczym dziwnym – mężczyźni w każdym wieku uwielbiali oglądać wszelakie licytacje i pojedynki kupieckie, a co odważniejsi sami licytowali. Zdumiewające było to, iż było cicho. Słychać było tylko jeden głos – niski baryton, oznaczający zazwyczaj mężczyzn przystojnych, jak zawsze uważała Tissaia. Zaczęła iść w kierunku zbiorowiska i zaczęła rozumieć już, co seksowny nieznajomy mówił
-...wynika to z niesprawiedliwości społecznych! Patrzcie no towarzysze, co się dzieje wokół! Paskudne, krasnoludzkie wybryki! Co to ma być, że człowiek musi pracować dwanaście godzin w fabryce, a jakiś parszywy imperialista nieludź sobie siedzi dwie godziny przy biureczku i zarabia krocie, a proletariusz nie ma co do garnka włożyć?!
Ostatnie słowa wykrzyknął. Ludzie zaczęli wiwatować na jego cześć. Okazało się, iż ma na imię Władimir. Tissaia skrzywiła się. Imigrant ze wschodu. W większości są biedni i sprawiają kłopoty. Lecz ten wydawał się inny. Ubrany był w garnitur i płaszcz. Ciuchy były znoszone, jednakże posiadanie garnituru sprawiało, że było się „kimś”. W dodatku miał poprawną wymowę i nowoczesny, metropolitalny akcent. I miał bardzo radykalne poglądy. I był nieziemsko przystojny. Był bardzo wysoki i nawet spod płaszcz widać było, iż lata musiał bardzo ciężko fizycznie pracować. Lekki zarosty tylko dodawał mu uroku. „Diabeł w przystojnej skórze” – pomyślała arystokratka i z uśmiechem przygryzła dolna wargę
-Towarzysze! Jak to tak! Dajecie się w chuja robić?! Mówię wam! Z bronią w ręku, trzeba obalić imperialistyczny reżim i wprowadzić rządy robotników i chłopów! Kapytalysta nie rozumie potrzeb człowieka! Jest zły i myśli tylko o pieniądzach! Dobra winny być wydawane w imię równości! Chcę równego dostępu do nauki! I powrotu do starych porządków obyczajowych! Co to za pomysł, by kobieta mogła pracować wraz z mężczyzną i walczyć z nim?! Żeby licytowała! Banki prowadziła! I słyszałem coś ostatnio! Słyszeliśta pewno i wy! W karczmie jakaś magiczka zabiła ludzi i uciekła! Trzeba cofnąć emancypację, powiadam!
„Żałosny skurwysyn” – skwitowała w myślach Tissaia. Była zła. Zawiodła się. - „Akcent tego sukinsyna zaczął się pogarszać i począł mówić coraz bardziej prostacko. I gada głupio. Skoro równość to wszystkich, a nie tylko wśród mężczyzn. Emancypację przeprowadzono w tym nowoczesnym Imperium czterdzieści lat temu, a ludziom wciąż w głowie takie głupoty… I w dodatku przeinacza fakty. Nie zginęli ludzie, tylko jego wróg rasowo-klasowy, ale cóż… populiści naginają fakty dla siebie…”
Ludzie zaczęli wiwatować na cześć rewolucjonisty. A on stał dumnie, lewą rękę włożył w fałdy swego obszernego płaszcza i po chwili grzebania wyjął czerwony materiał z wszytym złotym młotem skrzyżowanym z sierpem tego samego koloru.
-Tawarisze! Mówię wam! Walczyć trzeba! WalCZYYYYĆĄAAAAAAAA
Przerwano mu. A raczej przerwał mu bełt wystrzelony z kuszy strażnika, który trafił rewolucjonistę w kolano. Tamten upadł i zaczął skiełczeć jak zbity pies. Strażnik, ubrany w swój zwykły niebieski mundur uśmiechnął się szelmowsko i przebił się przez ludzi i wszedł na trybunę
-No, no, no. Cela czeka. Zamach na spokój, namawianie do walki i mordowanie, chęć wywołania wojny domowej… no chodź, nie słyszysz, jak cię loszek miejski woła?. Po twojemu to raczej komisaryat parszywy kurwa jego mać. Nie płacz. No już, otrzyj łzę i idziemy.
Słabość okazana przez Władimira zniszczyła wcześniej powstały czar. Okazał się on żałosny. Jego słowa straciły magię. Tylko kilku tumanów chciało mu iść z pomocą, lecz mądrzejsi ich powstrzymali. Po chwili życie wróciło do normalności. Zaczęto licytację zboża.
Tissaia odeszła z paskudnym uśmiechem na twarzy.